czwartek, 16 czerwca 2016

Rozdział II Witaj, New Haven

        W ciągu trzech lat dowiedziałam się o nim wielu rzeczy. Jest właścicielem megakorporacji zajmującą się sprzedażą nieruchomości. Ma troje dzieci, dwóch synów z pierwszego małżeństwa i trzynastoletniego początkującego zawodnika zapasów, dziecko miłości z drugą żoną. Co do żony, ma już trzecią. Pobrali się w zeszłym roku, a o ich bajecznie drogim ślubie pisano w New York Times. Sądząc po zdjęciach jest niewiele starsza ode mnie i często odwiedza chirurga plastycznego. Tradycyjna, amerykańska rodzinka.
Oparłam głowę o okno autobusu, jednak po chwili zrezygnowałam z tego pomysłu, bo przez trzęsący się pojazd moja głowa uderzała w szybę z coraz większą siłą. A ból jest mi naprawdę w tej chwili absolutnie niepotrzebny. 
Na dworze już zapadał zmrok. To znak, że niebawem powinnam być na miejscu, w mieście, w którym wszystko zakończę.
Piegowaty dzieciak siedzący naprzeciwko mnie wpatrywał się w moją twarz spod dużych, okrągłych okularów. Wiedziałam na co patrzy. Na opatrunek, z którym się nie rozstaję. Podłużny cienki plaster szczelnie zakrywający szpetną bliznę. Odruchowo przygładziłam moje blond loki, które przeważnie opadają na mój lewy policzek. Staram się tym chociaż w małej części zakryć bliznę, która przypomina mi o wszystkim. To właśnie ta rana mobilizuje mnie do tego, co zamierzam zrobić.
Minęłam właśnie powitalną tabliczkę i mruknęłam pod nosem: Witaj New Haven, odwiedzam cię tylko na moment. Zrobię co mam zrobić i stąd spadam.

        Kiedy wysiadłam na przystanku na obrzeżach miasta, niebo przybrało ciemno granatowy odcień, a na wschodzie zauważyłam nadciągające szare chmury zwiastujące deszcz. Do motelu, którego reklamę wypatrzyłam w internecie, mam stąd około 15 minut piechotą, więc jeśli nie chcę być zmoczona od stóp do głów, muszę już do niego wyruszyć.
Droga, którą szłam nie przedstawiła miasta w dobrym świetle. Stare domy proszące swoim wyglądem o remont, stara, prawdopodobnie opuszczona fabryka straszyła swoją powierzchownością.
Szłam pewnym krokiem nie zważając na to, że jestem tu całkiem sama, co niektórych mogłoby przerażać. Ja się nie boję, już nie mam czego. Wszystko co złe już mnie spotkało, nic gorszego nie może mi się przytrafić.
Ulewa spotkała mnie zaledwie ulicę od motelu, ale padało tak intensywnie, że zanim dotarłam na miejsce byłam już całkiem przemoczona i zmarznięta.
Po wejściu do środka przywitała mnie wychudzona kobieta znudzonym i śpiącym: dobry wieczór.
Wynajęłam jeden z pokoi, póki co na trzy dni. O ile dopisze mi szczęście, do tej pory uda mi się zrobić wszystko, co zaplanowałam.
Niewielki czarny plecak rzuciłam na wąskie łóżko, przykryte kraciastym kocem. Weszłam do łazienki, która swoją wielkością przypominała podwójnego Toi Toia, zdjęłam przemoczone ubrania i zdjęłam opatrunek starając się nie patrzeć na bliznę.
        
        Po ciepłym prysznicu ze zmęczenia opadłam na łóżko, które okazało się wyjątkowo nie wygodne i do tego skrzypiące. W sumie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Przecież za tak niską cenę nie mogli dać mi apartamentu. Z plecaka, który położyłam tuż przy łóżku, wyjęłam mój czarny, skórzany notes - jedną z dwóch rzeczy, które coś dla mnie znaczą. Otworzyłam go w miejscu zaznaczonym zdjęciem, mimowolnie na nie zerkając. Uśmiechały się z niego dwie szczęśliwe dziewczyny. Obydwie czarnowłose, z brązowymi oczami. Kto ich nie znał, mógł wziąć je za siostry. To ja i Diana. Moja Diana. Odkąd skończyłam 12 lat zaczęłam farbować włosy, aby wyglądać jak ona. Pamiętam jak kupiłam czarną jak węgiel farbę, a Diana nałożyła mi ją na włosy w toalecie na stacji paliw. Nie wiem dlaczego się z tym tak ukrywałyśmy, skoro później i tak każdy zobaczył efekt. Dostałam za to niezłą burę, ale niczego nie żałowałam. Od tamtej pory przez 5 lat Diana farbowała mi odrosty.
Teraz mam znów swój naturalny blond i jedynym czym przypominam tą szczęśliwą dziewczynę ze zdjęcia jest kolor oczu. Płynny miód z brązowymi plamkami- tak je określiła Diana.
Z kłuciem w sercu odłożyłam zdjęcie na bok tak, aby nie widzieć naszych uśmiechniętych twarzy. Nie chciałam, aby znów czekała mnie nieprzespana noc spowita bolesnymi wspomnieniami.
Raz jeszcze zajrzałam do notesu i wyjęłam z niego mapę miasta New Haven.  Rozłożyłam ją na kolanach i szybko odnalazłam punkt, który zaznaczyłam czarnym flamastrem. Sporo się namęczyłam, szukając tego miejsca. Domy takich ludzi jak On, są porządnie chronione i ciężko je wykryć. Mnie się udało. Spędziłam kilkanaście dni przed komputerem, ale w efekcie odnalazłam to, czego szukałam. Wiem, gdzie dzisiejszej nocy mam się udać.
        Od najbliższego przystanku autobusowego, mam do przejścia jakieś pięć kilometrów. Oczywiście mogłabym podjechać tam taksówką, ale groziłoby to moim.. może nie tyle co zdemaskowaniem, ale rozpoznaniem. Wolałam nie kusić losu. Z resztą przez tę drogę mogę jeszcze sobie wiele przemyśleć. Rzuciłam mapę na łóżko, już mi nie będzie do niczego potrzebna. Mam ją w głowie. Sięgnęłam do plecaka i wyjęłam niewielki, ale za to ciężki przedmiot. Broń, spluwa, pistolet- jak kto woli. Położyłam go szybko na stoliku nocnym. Mimo, że nie był gorący, parzył mnie i ciążył w moich rękach.

        Następny dzień w całości spędziłam w motelowym pokoju. Nie przyjechałam tu zwiedzać miasta, z resztą nie chciałam też za bardzo się pokazywać, bo to, co mam zamiar zrobić nie należy to legalnych rzeczy. Dopiero wieczorem, gdy mogłam przejść miastem nie zwracając niczyjej uwagi,
zmieniłam sprany t-shirt, który uważałam za moją piżamę, na coś lekkiego, nie ograniczającego ruchu i całkiem nierzucającego się w oczy. W moim przypadku były to czarne legginsy i szara bluzka bez napisów.Założyłam też skórzany pas z saszetką, do której włożyłam broń. Moje gęste włosy związałam w kok na czubku głowy, a bliznę na lewym policzku zakleiłam nowym plastrem.
Na plecy narzuciłam jeszcze moją bluzę z kapturem i oto jestem gotowa. Wyglądam i czuję się zawodowo.  W końcu wygodne ciuchy i odpowiedni wygląd to podstawa, gdy planujesz kogoś zabić.

        Niebo już pociemniało, gdy wkroczyłam na Mountain Brook Road. Wysokie drzewa, rosnące przy drodze wprowadzały jeszcze bardziej mroczną aurę. Cała się trzęsłam. Nie wiem czy z zimna, czy ze stresu. Broń, którą nosiłam w pasie, ciążyła mi niemiłosiernie. Szłam coraz mniej pewnym krokiem, rozglądając się nerwowo na każdy szelest, który usłyszałam. Planowałam to już od prawie 3 lat. Szykowałam się na to fizycznie, a przede wszystkim psychicznie. Teraz, kiedy już jestem blisko celu cholernie stresuje się tym, co chcę zrobić, ale jednocześnie jestem pewna, że naprawdę tego pragnę. Tylko to przywróci mi spokój i zabierze poczucie winy. 
         Jakieś sto metrów przede mną zauważyłam wysoki płot. Zboczyłam do lasu, przechadzając się bezszelestnie po ściółce. W ciemnych ciuchach ciężko mnie zauważyć.Podeszłam bliżej płotu, który okazał się być wyższy ode mnie. Na szczęście potrafiłam się podciągać i już po chwili byłam po drugiej stronie. Co prawda myślę, że skręciłam kostkę, ale ze stresu nawet tego nie poczułam. 
Ukucnęłam, chowając się za najbliższym krzakiem. Nie musiałam dużo się rozglądać, żeby zauważyć, że podwórko jest monitorowane i tuż  przy wjeździe stoi budka ochroniarzy.
Równie dobrze mogli zobaczyć, jak przed chwilą pokonałam płot. I tak chyba właśnie się stało, bo ochroniarz wyszedł, spoglądając w moją stronę. Wtuliłam się w kujący krzak, oddychając niespokojnie i głęboko. Zakryłam usta ręką, żeby tylko nie usłyszał mojego dyszenia.
Zapewne w monitoringu moja sylwetka mu zaledwie mignęła, bo nie wszczął alarmu. Ale jestem prawie pewna, że lada moment zrobi obchód po podwórzu. W jednej chwili zrozumiałam, ze mój plan nie był doskonały. Wiele razy układałam w głowie, jak wchodzę do jego domu, celuję pistoletem, mówię moją kwestię i posyłam mu kulkę prosto w czoło. Nie przewidziałam jednak, ze zbliżenie się do niego będzie taką trudną sprawą. Musiałam to odwołać, zaplanować raz jeszcze i wrócić tu, gdy naprawdę będę gotowa.
Mogę przysiąc, że usłyszałam ciężkie kroki, kierujące się w moją stronę, gdy nagle pod bramę podjechał samochód, nieprzerwanie trąbiąc. Spojrzałam przez ramię i ku uciesze zauważyłam, że wielki ochroniarz popędził do budki, aby otworzyć bramę. To była moja szansa na ucieczkę. Podbiegłam do płotu, podciągnęłam się i przeskoczyłam  ponownie, ale tym razem na stronę lasu.
Już miałam odchodzić, gdy usłyszałam krzyki.
    - Nie zatrudniłem Cię tu po to, abym musiał czekać pół godziny, aż otworzysz mi bramę!
Podciągnęłam się raz jeszcze, ale tym razem wychyliłam tylko czubek głowy, aby ocenić sytuację.
Ze sportowego samochodu wysiadł całkiem zalany, młody chłopak. Chwiejnym krokiem szedł w stronę wejścia do domu, klnąc na ochroniarza.
Wchodząc na schody, potknął się na pierwszym stopniu, o mało co nie upadając. A nie upadł tylko dlatego, bo wielki ochroniarz  go przytrzymał.
    - Zabieraj te łapy ode mnie, brudasie! Już tu nie pracujesz. Wylatujesz, jasne?
Po tej kwestii objął się w pasie i zwymiotował wprost na buty ochroniarza. 
Opadłam na ziemię w chwili, gdy drzwi za mężczyznami się zamknęły i popędziłam w stronę drogi, aby jak najszybciej oddalić się od tego miejsca.
Na pewno tu wrócę, ale w tedy będę przygotowana do oddania ostatecznego strzału. 


środa, 15 czerwca 2016

Rozdział I "Nie chcę pamiętać"

3 lata wcześniej      

           Obudziłam się leżąc samotnie na twardym i wąskim łóżku, przypominającym te stare szpitalne prycze na skrzypiących kółkach. Z tym że z pewnością nie znajdowałam się w szpitalnym, przesiąkniętym chorobami i środkami dezynfekującymi klaustrofobicznym pomieszczeniu. Leżałam na środku ciemnego pokoju, w którym jedynym co byłam w stanie dostrzec było zakryte grubą zasłoną okno. Poruszyłam ręką z zamiarem podparcia się na niej i podniesienia z łóżka. Jednak towarzyszący przy tym ból zatrzymał mnie w miejscu. Jak ja się tu znalazłam? I dlaczego, do cholery, boli mnie całe ciało, jakby potrąciło mnie dziesięć ciężarówek?
         Wytężyłam wzrok i starałam się dostrzec w tej ciemności coś więcej. Widziałam tylko nieregularne kształty, jeden z nich przypominał komodę, inny bujany fotel. Po paru chwilach skupienia wzroku byłam w stanie już stwierdzić, że znajduję się w czyimś pokoju gościnnym. Nie rozpoznałam tego miejsca, te pomieszczenie nie przypominało żadnego znanego mi pokoju. I to mnie cholernie przeraziło. Usłyszałam dochodzące zza drzwi skrzypienie starej, drewnianej podłogi, a później przytłumioną rozmowę dwojga ludzi. Poczułam, jak ogarnia mnie stres i strach przed tym, co może mnie spotkać. Po chwili drzwi się otworzyły, a do mojego nosa dotarła woń przyjemnie pachnącej potrawy. Czy to.. rosół?
          Zamknęłam oczy i starałam się uspokoić oddech. Ból prawdopodobnie złamanej nogi uniemożliwił mi ucieczkę, więc jedyne, co w tej chwili mogę zrobić to udawać, że dalej śpię.
Lekko i mam nadzieję niewidocznie zmarszczyłam brwi, gdy tuż nad moją twarzą nagle rozbłysła żarówka. Mimo zamkniętych oczu jej mocne światło mnie poraziło.
    - Zgaś to, George. Nie chcę, aby poczuła się jak na sali operacyjnej- usłyszałam delikatny szept kobiety. Po chwili oślepiające światło zgasło.
    - Niepotrzebnie kolejny raz podgrzewałaś żarcie, ciągle śpi- odpowiedział jej niski, ochrypły głos mężczyzny.
    - Pomyślałam, że ciepły posiłek poprawi jej nastrój.
Powiedziała to tak, jakby rosół miał roztaczać aurę szczęścia, tłumiąc ból i strach. Myślę, że jedyne co mogłoby mi poprawić nastrój to butelka czerwonego wina, zaaplikowana dożylnie, aby szybciej zadziałało.
     - Dlaczego ona się nie budzi? Minęły już dwa dni, zaczynam się martwić o to, czy dobrze zrobiliśmy przywożąc ją do domu. Powinniśmy podrzucić ją do szpitala i zwiać, myślę, że nikt by nas nie zauważył. Może teraz jej szukają? Co jak lada moment wpadnie tu policja?
     - Sue, proszę, nie gadaj tyle. Wiesz, że znam się na tym, nie raz zszywałem ludziom rany i nastawiałem kości. Wyjdzie z tego.
     - A jak pójdzie na policję i powie o nas? Znów pójdziesz do...
Syk mężczyzny przerwał jej w pół zdania. Znów pójdzie gdzie? Strzelam, że do więzienia. Tylko ktoś z kryminalną przeszłością wpadłby na pomysł, aby nie zawozić poturbowanej, pewnie ledwo żywej dziewczyny do szpitala.
           Poczułam, jak ktoś delikatnie odsuwa z mojej nogi cienką narzutę, którą byłam szczelnie przykryta. Drgnęłam gwałtownie, gdy dłoń, prawdopodobnie mężczyzny, dotknęła mojej łydki. Nie uszło to jego uwadze, więc nie było już sensu udawać, że śpię. Odsunęłam spod jego ręki nogę i syknęłam, żeby mnie zostawił. Widząc, że nie śpię, kobieta pośpiesznie doskoczyła do mojej pryczy i niepewnym, ciągle cichym głosem zaczęła mnie wypytywać, czy dobrze się czuję.
A jak ma się czuć ktoś, kto obudził się cały obolały, w obcym mieszkaniu z nieznajomymi, którzy prawdopodobnie są sprawcami jego cierpienia?
     - Jestem Sue, nie musisz się nas bać, nie zrobimy ci krzywdy. Boli cię coś? Masz mdłości?
Spojrzałam na nią, faktycznie nie wyglądała na kogoś, kogo trzeba się bać. Sporo niska ode mnie, a ja do wysokich nie należę, z pyzatą i piegowatą twarzą. Krótkie, brązowe loki miała niezbyt starannie związane w kitkę. Z jej brązowych oczu można było wyczytać przejęcie i przerażenie.
     - Pamiętasz, jak się tu znalazłaś? - zapytał mnie średniego wzrostu mężczyzna, z krótko przystrzyżonymi włosami. Jego czoło zdobiły podłużne zmarszczki, a oczy miał tak zmrużone, że ledwo można było je zobaczyć.
Pokręciłam niepewnie głową. Pamiętam niewiele, jedynie przebłyski zdarzeń, z których i tak nie jestem w stanie się czegoś dowiedzieć. Przypomniałam sobie jak ktoś kładł mnie na tylne siedzenie samochodu, a ktoś inny wołał przeraźliwie: i co my teraz zrobimy? Pamiętam pisk hamującego auta i ciągłe zawodzenie (mój Boże, co my teraz zrobimy?), prawdopodobnie Sue. I to tyle.
     - Nie wiem, co się stało. Co ze mną zrobiliście? - zapytałam, wypowiadając te słowa z trudnością, czując przy tym ból w klatce piersiowej.
Zauważyłam, jak Sue i George spojrzeli na siebie niepewnie. Mężczyzna kiwnął do niej porozumiewawczo i podszedł do mojego łóżka, przysiadając na jego skraju. Nie spodobało mi się to, że obcy facet siada tak blisko mnie. Jednak zanim zdążyłam zwrócić mu uwagę, zaczął odpowiadać na wszystkie dręczące mnie pytania.
     - Wracaliśmy siedemdziesiątką czwórką do domu, gdy wyskoczyłaś nam wprost przed maskę. Cudem udało mi się wyhamować, ale i tak uderzyłem w twój bok. Masz szczęście, że jechałem wolno, bo inaczej prawdopodobnie nie dałoby się ciebie poskładać.
George złapał się z kark, masując go nerwowo. Domyśliłam się, że ma mi coś jeszcze do powiedzenia, więc cierpliwie czekałam.
    - Pewnie zastanawiasz się, dlaczego nie jesteś teraz w szpitalu, tylko w naszym salonie.
    - George jest pielęgniarzem. Wiedział co robić- wtrąciła się Sue- może chcesz rosołu? Wierz mi, dobrze ci zrobi.
Mimo bolesnego skurczu żołądka, nie mam ochoty na jedzenie. Nadal jestem przerażona i zdezorientowana. Ale pomyślałam, że lepiej będzie, gdy nie będę się stawiać i ze spokojem ich wysłucham. Z gipsem na nodze daleko nie ucieknę, więc nie ma sensu próbować.
Wzięłam do ust pierwszą łyżkę rosołu i muszę powiedzieć, że okazał się przyjemny w smaku. Nagle okazało się, że naprawdę jestem głodna i szybko opróżniłam niedużą miskę, którą podała mi Sue.
    - Masz złamaną nogę i dwa żebra, musiałem też usztywnić rękę, bo masz nieźle stłuczoną. Zszyłem co trzeba, więc będziesz żyć - zażartował George, ale po chwili spoważniał. Pewnie dlatego, że zauważył, że ten niby żart w cale nie jest śmieszny i nadal za bardzo nie wiem co się ze mną stało.            Nie wiem, czy mogę im we wszystko wierzyć. Po pierwsze ich nie znam i przede wszystkim to oni są winni tego, jak się czuję. Uniosłam boleśnie rękę, aby zgarnąć przyklejone do twarzy lepkie od potu i krwi włosy. Poczułam pod dłonią opatrunek obejmujący mój cały lewy policzek. Nie wiem, czemu wcześniej go nie zauważyłam. Chciałam go zdjąć, aby sprawdzić, co pod nim zobaczę.
    - To nie najlepszy pomysł, rana jest jeszcze świeża, szwy są bardzo widoczne- przeszkodził mi George.
    - Daj mi te cholerne lustro - krzyknęłam, bo byłam już prawie pewna, co w nim zobaczę.
Sue zdjęła ze ściany małe, ułamane w połowie lusterko i niepewnie je podała.
           Osoba w lustrze nie wyglądała jak ja. Czarne strąki przylegające do twarzy wyglądają, jakbym moczyła je w smole. Moje oczy są podkrążone i zaczerwienione, a skóra trupio blada, w dodatku pokryta żółto zielonymi siniakami.Wyglądam jak siedem nieszczęść.                                                  
Powolnym ruchem ściągnęłam opatrunek z twarzy i moim oczom ukazała się podłużna, wąska blizna, która ciągnęła się przez prawie cały policzek. Z każdą następną chwilą wpatrywania się w tą szpetną, zaczerwienioną szramę, bolesne wspomnienia wracały do mojej głowy. Cała groza sobotniego wieczoru. Wiem już, dlaczego uciekałam. Wiem, dlaczego wbiegłam pod ich samochód mimo to, że go doskonale widziałam. Wiem, że rana na mojej twarzy nie jest spowodowana wypadkiem. Ona była już tam wcześniej.
           Tak szybko jak sobie przypomniałam, chciałam o wszystkim zapomnieć.


______

Zapraszam też na Wattpad